Konwent w Łodzi.

Podczas konwentu w Kielcach wyróżniali się reprezentanci środowiska łódzkiego. Już wtedy zrzeszeni (grupa „Contur”) i jednolicie ubrani (w czarne garnitury). Szybko wyrazili chęć zorganizowania drugiej edycji w swoim mieście. Tak narodziła się impreza o decydującym dla całego środowiska znaczeniu, Ogólnopolski Konwent Twórców Komiksu. Pierwsza łódzka edycja odbyła się w terminie 28-29 września 1991 roku w oddanym właśnie do użytku Łódzkim Domu Kultury. Impreza została rozbudowana. W ŁDK’u prezentowano wystawy, odbywały się prelekcje, spotkania z autorami oraz giełda.
Przez lata impreza ewoluowała. W 1999 przemianowano ją na Ogólnopolski Festiwal Komiksu, w 2000 na Międzynarodowy Festiwal Komiksu, od roku 2009 funkcjonuje jako Międzynarodowy Festiwal Komiksu i Gier. Konwent rozrósł się do rozmiarów największego festiwalu komiksu w Europie Środkowo-Wschodniej. Co roku w MFKiG uczestniczy około 20.000 osób. Do Łodzi przyjeżdżają goście z całego świata, w tym najważniejsi twórcy komiksów, m.in. Simon Bisley, Jim Lee, Tanino Liberatore, Moebius, Milo Manara i inni. Przez lata organizatorem festiwalu była grupa „Contur”, przemianowana w 1994 na Stowarzyszenie Twórców „Contur”. Dyrektorem imprezy jest Adam Radoń.

Na drugim OKTK odbyła się pierwsza edycja konkursu na „krótką formę komiksową”. Przez lata jego wyniki wyznaczały trendy w komiksie polskim i były trampoliną w karierze dla młodych rysowników. O tym jak ważne był to konkurs, świadczy wypowiedź Przemysława Truścińskiego:
(…) była to ogromna nobilitacja, nagrody zdobyte wówczas w Łodzi decydowały o tym czy jesteś znany, decydowały o twojej pozycji, nawet bardziej niż twój faktyczny dorobek. Wręczanie nagród odbywało się w sali 304, a więc w największej sali ŁDK, w „tramwaju”. Niech schowają się Oscary, dla nas sala 304 to był wówczas cały wszechświat, kilkadziesiąt osób i ogromna radość. Teraz z perspektywy doświadczonego już twórcy, a więc człowieka, który był sam organizatorem konwentów, komisarzem wystaw i jurorem konkursów, muszę przyznać, że konkursy na OKTK zawsze były uczciwe i dobrze rozegrane. Cudowne, romantyczne czasy.
Ten konkurs decydował o tym, jak przez rok będzie wyglądała panorama „rynku”, a właściwie środowiska twórców komiksu, w Polsce. (Trust-Album, Timof i cisi wspólnicy 2013)

W jury zasiadali wybitni specjaliści w dziedzinie komiksu, artyści, krytycy oraz wydawcy, m.in. Jerzy Treliński, Bogusław Polch, Ferdynand Ruszczyc, Kája Saudek, Andrzej Sapkowski i Grzegorz Rosiński. Przez lata przewodniczącym był Wojciech Birek. Pierwszą edycję wygrał Robert Waga, drugą Krzysztof Gawronkiewicz, trzecią Przemysław Truściński, czwartą Aleksandra Czubek-Spanowicz, piątą Sławomir Jezierski.


II Ogólnopolski Konwent Twórców Komiksu
Łódzki Dom Kultury
28-29 września 1991

1 nagroda: Robert Waga.

Przemysław Truściński wspomina:

Pamiętam dobrze pierwszy Konwent w Łodzi. Istniał już „Contur”. Była to grupa przyjaciół (trochę później powstało stowarzyszenie). Nawiązaliśmy współpracę z Łódzkim Domem Kultury. Przydzielono nam Andrzeja Sobieraja. Dostaliśmy dwie sale. W jednej była wystawa. Imprezę organizowało 15-20 osób. Trzonem było 10 osób z „Conturu”. Byliśmy młodzi, uczyliśmy się. Dużo improwizowaliśmy. Na niczym się nie wzorowaliśmy, wszystko sami wymyślaliśmy (do Angoulême, na największy w Europie festiwal komiksu, pojechaliśmy po raz pierwszy dopiero wiele lat później). Organizacja kosztowała nas tydzień intensywnej pracy. Wcześniej było dużo spotkań z ŁDK-iem i Sobierajem. W pamięci utkwiła mi „noc przed”, kiedy pracy było najwięcej. Emocje nas niosły, nie czuliśmy zmęczenia. Tym bardziej, że na wystawach, które montowaliśmy, pokazywaliśmy przede wszystkim nasz dorobek.
Przyjechało około 30-50 osób, m.in. Piotr Rosiński, który, chcąc nie chcąc, został największą gwiazdą tej małej imprezy. Bardzo ważny dla nas był konkurs. Przewodniczącym jury był Jerzy Treliński, dziekan Wydziału Grafiki na ASP. Dodawało to nagrodzie prestiżu i świadczyło o otwarciu środowiska akademickiego na komiks.

Tomasz Tomaszewski wspomina:
Mama Piotra Kabulaka miała dobre kontakty w łódzkich instytucjach. Znała dyrektora Łódzkiego Domu Kultury. Dzięki niej zorganizowane zostało spotkanie robocze dotyczące organizacji konwentu komiksowego. Musieliśmy przyjść w kilka osób i udowodnić, że podołamy temu zadaniu. Spotkanie poprowadził w naszym imieniu Kabulak. Obecni byli także inni członkowie „Conturu”: Tomek Piorunowski, Witek Domański i ja (chyba też Przemek Truściński). To był marzec albo kwiecień 1991 roku. Dyrektor zaryzykował. Dostaliśmy termin w czerwcu. Do pomocy nam został oddelegowany p. Andrzej Sobieraj. Pamiętam, że był trochę przerażony. Nikt z pracowników ŁDK’u nie znał się na komiksie. To było dla nich ogromne ryzyko. Spotykaliśmy się z Sobierajem mniej więcej raz na tydzień i staraliśmy się opracować formułę imprezy.
Wkrótce pojawił się pomysł, żeby zrobić ogólnopolski konkurs na krótką formę komiksową. Spowodowało to przełożenie imprezy na początek września, tak by osoby zainteresowane miały czas na przygotowanie prac.
Ja jestem z natury czarnowidzem. Byłem przekonany, że nie damy rady organizacyjnie i pomysł imprezy w Łodzi nie wypali. Przyjemnie się rozczarowałem. Na konkurs przysłano około 60 prac. Do ŁDK’u przyjechali w większości ich autorzy. Poznaliśmy ludzi z Bydgoszczy, Warszawy, Krakowa, Gdańska, Wrocławia… Organizatorów pierwszego Konwentu, Roberta Łysaka i Jerzego Ozgę, zaprosiliśmy jako gości honorowych.
Najbardziej żmudną pracą była moim zdaniem instalacja wystaw. Nigdy wcześniej tego nie robiliśmy a musieliśmy zamontować je tuż przed imprezą. Zależało nam, by robiły jak najlepsze wrażenie. Zdawaliśmy sobie sprawę, że jeżeli komiks w Polsce ma szerzej zafunkcjonować, to głównie dzięki swoim walorom wizualnym. Zawsze staraliśmy się kłaść nacisk na tę część konwentu.
Przygotowując wystawę konkursową zauważyliśmy pewien trend wśród nadesłanych prac. Okazało się, że najwięcej komiksów nosi tytuł Pojedynek. Było ich co najmniej 10. Do dzisiaj trafiają się komiksy o tym tytule...

Nie mogę potwierdzić informacji, że na pierwszym Konwencie były wystawy prac Grzegorza Rosińskiego i Bogusława Polcha. Wydaje mi się, że Piotr Rosiński, jeden z jurorów pierwszego konkursu na komiks, dopiero rok później udostępnił nam do ekspozycji oryginalne plansze ze Szninkla. Nie mam jednak stuprocentowej pewności w tej sprawie.

Nie pamiętam żadnej archiwizacji na pierwszym łódzkim OKTK. Witek Idczak nagrywał film video, ale już po imprezie, kiedy rozbieraliśmy wystawę. Pytał każdego z nas, co myśli o tym Konwencie. 


III Ogólnopolski Konwent Twórców Komiksu
Łódzki Dom Kultury
26-27 września 1992

Grand Prix: 1969, Krzysztof Gawronkiewicz.


fot. Tomasz Tomaszewski

Przemysław Truściński:

W 1992 r. zrobiliśmy duży krok na przód. To chyba wtedy poczuliśmy, że nie ma odwrotu. Impreza nabrała charakteru, powstał „format”. Na Konwent przyjeżdżali różni ludzie, poznawali się, działali. Pewne nici zaczęły się tutaj przecinać. Uważam, że większość osób dobrze funkcjonujących dzisiaj w środowisku, przeszła przez Łódź. Pamiętam te dyskusje do rana, korekty, omawianie prac… Wymyślaliśmy format dla komiksu w nowej polskiej rzeczywistości. Pamiętajmy, ze wtedy wszystko w dziedzinie komiksu oraz ilustracji wyglądało inaczej. Wszystko! Uczyliśmy się jak można funkcjonować w „branży”, gdzie publikować, gdzie wystawiać. Potem staraliśmy się też edukowaliśmy innych. Poznawaliśmy jak działa marketing, PR. Jestem dobrym piarowcem, ponieważ nauczyłem się tego właśnie wtedy, na pierwszych konwentach.

W tempie astronomicznym rósł prestiż konkursu. Nie tylko dla komiksiarzy. Wyniki obserwowane były w całym środowisku plastyków. Co roku przychodziło coraz więcej prac, potem też zza granicy. Po jakimś czasie czasie nastąpił regres, ale to już zupełnie inna historia. To m.in. konkurs spowodował w komiksie polskim zwrot w stronę artystycznych poszukiwań.

Tomasz Tomaszewski:
Poszła fama, że pierwsza impreza łódzka się udała. Andrzej Sobieraj dzięki temu sukcesowi awansował w strukturze ŁDK’u.
Przespaliśmy trochę czasu po tym pierwszym Konwencie. Prawdopodobnie za późno ogłosiliśmy nabór na konkurs. Mniej osób przysłało prace. Z tego co pamiętam, opóźniony został druk ogłoszenia w „Nowej Fantastyce”. Na pierwszym łódzkim Konwencie była prawie setka prac (około sześćdziesięciu autorów, niektórzy prezentowali po kilka komiksów). Na drugim znacznie mniej.
Drugi łódzki OKTK, był skromniejszy niż pierwszy. Kulała promocja. Witek Idczak wyprodukował coś w rodzaju katalogu wystawy konkursowej. Chyba było to odbijane na ksero. Zaczynaliśmy doceniać takie rzeczy. Pojawiła się giełda. Sprzedawano najczęściej komiksy polskie i zagraniczne z prywatnych kolekcji.  
Z Warszawy przyjeżdżał do nas Krzysiek Gawronkiewicz. Znaliśmy się już wcześniej. Od czasów naszych wizyt w redakcji „Fantastyki”. W 1992 zobył Grand Prix za 1969. Profesor Jerzy Treliński z Jury był zachwycony poziomem tej pracy. Twierdził, ze młody Gawronkiewicz jest już twórcą kompletnym.
Z Trójmiasta na Konwent przyjeżdżał Sławek Jezierski ze swoim scenarzystą, Radkiem Kleczyńskim. Mieliśmy z nimi bardzo dobre relacje. Sławek był totalnie profesjonalny. Jego komiksy były dojrzałe pod każdym względem. Dziwię się, że nie zafunkcjonował szerzej. Gdyby znalazł się wtedy jakiś sensowny wydawca, dzisiaj mielibyśmy świetną serię jego autorstwa. Oczywiście na konwencie nie zabrakło osób z Bydgoszczy, Torunia, Poznania, Wrocławia i Krakowa.
W kraju trwał kryzys, galopująca inflacja. Panowało jakieś dziwne przekonanie, że na komiksie nie da się zarobić, znacznie utrudniało nam to poszukiwania sponsorów. Należy podkreślić, że bez pieniędzy z ŁDK’u nie dalibyśmy rady organizować konwentów.
Nasze działania były pionierskie, a więc wymagały dużo pracy. Robiliśmy to społecznie, bez wynagrodzenia. Upadło wówczas kilka pism komiksowych. Różne inicjatywy wydawnicze nie wypalały. Trochę podcinało nam to skrzydła.
Ludzie z naszego środowiska trochę się wykruszali z zadań organizacyjnych. W tamtym okresie uwolniono zawody artystyczne, a więc osoby, które kończyły studia, wyjeżdżały za pracą, najczęściej do Warszawy.
Rozwój komiksu w Polsce to sinusoida, nie krzywa wznosząca. My zaczęliśmy od komiksu artystycznego. Walczyliśmy o to, żeby komiks był poważnie traktowany. Staraliśmy się go pozycjonować. Być może trochę zaniedbaliśmy tzw. komiks środka.

fot. Tomasz Tomaszewski

Sławomir Jezierski:

(Powyższe zdjęcie) pochodzi z Konw. III (1992). Przedstawia mnie w momencie odbioru wyróżnienia za Cesarskiego sojusznika. To był pierwszy konwent, na którym byłem. Bardzo jeszcze skromny w oprawie. Wielkich tłumów nie zgromadził, dziennikarzy też chyba nie. Czarno-biały katalog wyglądał jak zszywka ksero... Ale czuło się "pałer" organizatorów, ich wiarę, że komiks w Polsce czeka jeszcze dobra przyszłość. A sama impreza, dosłownie z roku na rok, zyskiwała na splendorze i znaczeniu.
 

IV Ogólnopolski Konwent Twórców Komiksu
Łódzki Dom Kultury
9-10 października 1993

Grand Prix: Piekło, Przemysław Truściński.

Dwa wspomnienia Przemysława Truścińskiego:
Z Konwentu na Konwent frekwencja rosła. Na początku było to kilkadziesiąt osób, potem kilkaset, szybko dobiliśmy do tysiąca. Z 1993 r. pamiętam tłum na spotkaniach z artystami. Odbyła się duża dyskusja fandomu na temat komiksowej adaptacji Wiedźmina. Boguś Polch rozpoczął prace nad serią w zespole twórczym, a więc stylu amerykańskim albo japońskim. Nie wywalczył sobie czasu na weryfikację pewnych rozwiązań i został zweryfikowany przez fanów Wiedźmina, nie komiksu. Nie dotarłem na spotkanie, znam tę burzliwą dyskusję z opowieści.
Przez wiele lat główną atrakcją konwentu były wystawy. Konkursowa i środowiskowa. Mieliśmy ten przywilej, że je wieszaliśmy. Były to oczywiście oryginały. Pamiętam, że to był wulkan Wszyscy przerywali pracę i patrzyli, co tym razem przygotował Gawron, a co Jezierski. Ogromna ekscytacja!


Piekło to przełom w moim życiu, rok 1993, Grand Prix na OKTK w Łodzi. Po tym komiksie stałem się w oczach środowiska twórcą dojrzałym. Pewne furtki zostały przede mną otwarte. Kiedy człowiek robi karierę to jest jak z wejściem do windy, można pojechać w górę, do nieba, albo na dół, prosto do piekła. (Trust-Album, Timof i cisi wspólnicy 2013)

Tomasz Tomaszewski:
Wszyscy ostrzyli sobie zęby na Wiedźmina. Oczekiwania były wielkie. Ta pamiętna dyskusja przysłużyła się imprezie, zwiększyła jej nośność medialną. Przyjechali ludzie z całej Polski. Sala była pełna, nie można było do niej wejść. Emocje buzowały, chociaż zabrakło Andrzeja Sapkowskiego. Za kulisami Waldemar Czerniszewski, redaktor naczelny „Komiksu” twierdził, że sprzedaż pierwszych Wiedźminów była niezła.
Nawiązaliśmy współpracę z wydawnictwem Prószyński i S-ka. Niedługo potem w „Komiksie” pojawiła się wkładka z pracami konkursowymi
Grand Prix zdobył Przemek Truściński za Piekło. Praca zdecydowanie się wyróżniała, ale komentarze były różne. Nie wszystkim podobały się jego eksperymenty, podkolorowane zdjęcia z dorysowanymi elementami.
Impreza była traktowana w mediach i wśród sponsorów jako coś mało poważnego. Standardowym pierwszym pytaniem każdego dziennikarza było: „czy komiks jest sztuką?”. W 1993 roku, dzięki przewodniczącemu Jury, Ferdynandowi Ruszczycowi z warszawskiego Muzeum Karykatury, przyjechała do nas ekipa Pegaza. Piękna prezenterka również zaczęła od tego pytania… Mieliśmy już tego dość. Zderzaliśmy się ze ścianą. Byliśmy postrzegani jako ludzie, którzy mówią o czymś, czego w tym kraju nie ma. To zaczęło się bardzo powoli zmieniać dopiero po czwartym – piątym konwencie. Informacje na temat polskiego komiksu zaczęły pojawiać się w mediach, także w telewizji.
Dzięki temu, że na konwencie był Ruszczyc, doszło do jednorazowej współpracy z Muzeum Karykatury. Przygotowana została wystawa laureatów dotychczasowych konkursów pod nazwą Komiksorama. Jako przedstawiciel OKTK byłem jej współorganizatorem.
 


V Ogólnopolski Konwent Twórców Komiksu
Łódzki Dom Kultury
8-9 października 1994

Grand Prix: Miasto Nocą, Aleksandra Czubek (Spanowicz).

Łukasz Zandecki pisał w „AQQ”:
Polski komiks ma się... dobrze. To dosyć dziwne stwierdzenie bowiem w księgarniach i kioskach w zasadzie nie ma w sprzedaży komiksów rysowanych przez rodzimych plastyków. Jednak obserwując niezwykle wysoki poziom prac nadesłanych na tegoroczny konkurs w Łodzi, trudno mieć inne wrażenie.
Panował pewien chaos. (…) stali bywalcy łódzkich konwentów ocenili tegoroczną imprezę za słabszą organizacyjnie od poprzednich.
Jubileuszowa zadyszka, „AQQ” nr 7 (grudzień 1994 – styczeń 1995), str. 17-18

W tym samym numerze „AQQ” pojawił się krytyczny tekst autorstwa siedemnastoletniego wówczas Olgierda Ciszaka (znanego dzisiaj jako „Olaf”) pt. Wykrzyczeć swoje nazwiska. Młody rysownik pisał:
Zobaczyłem w końcu tych wszystkich ludzi z Łodzi, których interesowało tylko jak wypromować się samemu, jak rozkrzyczeć swoje nazwiska, jak wykorzystać nagłośnienie imprezy do własnych celów. I ja wam mówię z pełną odpowiedzialnością: oni nie robią konwentu z miłości do tej „jedynej naszej” sztuki, z chęci wspierania wątłego światka komiksu w Polsce. Bo jak można nazwać to miłością do komiksu, kiedy Truściński rysuje dwa razy do roku, w tym raz na konwent, gdzie zapewnione ma wyróżnienie albo nawet Grand Prix. (…) Contur organizuje – Contur wygrywa.
(…) Nieźle mnie rozbawiło gdy ujrzałem człowieka paradującego z moją podpisaną teczką, w której rok wcześniej wysłałem swoje komiksy na konwent. Przysłali mi prace zawinięte w jakieś papiery po pół roku.

Tekst odbił się szerokim echem w środowisku. W kolejnym numerze „AQQ” pojawiła się odpowiedź Witolda Idczaka (Źle się dzieje…), w której odniósł się do zarzutów i napisał:
Myślę, że wszystkie ciosy zadawane łódzkim spotkaniom przez zawistnych fanów, są w naszych warunkach najlepszą miarą popularności tej imprezy.
W imieniu „Conturu” odpowiedział Adam Radoń, którego zdaniem:
„CONTUR” jest do tej pory jedyną grupą w Polsce zdolną zorganizować DUŻĄ imprezę o randze krajowej, poświęconą komiksowi, jego twórcom i miłośnikom.  


Przemysław Truściński:
Bardzo ważna na konwencie była giełda,  która dosłownie parowała emocjami. Ludzie zaopatrywali się w komiksy na cały rok, szczególnie te sprowadzane z Zachodu
Pamiętam jak przyszły prace Oli Czubek (Spanowicz). To była magiczna chwila, od razu było wiadomo, że jej komiks będzie się liczyć. Mocna poetycka opowieść. 

Tomasz Tomaszewski:
Przewodniczącym Jury był Andrzej Pągowski. Grand Prix zdobyła genialna praca Oli Czubek. Na tzw. giełdzie komiksowej zaczęło się pojawiać coraz więcej zinów. Bardzo aktywnie działało „AQQ”. Regularnie były tam publikowane relacje z OKTK oraz innych imprez komiksowych. Można powiedzieć, że rodziła się prasa branżowa.




VI Ogólnopolski Konwent Twórców Komiksu
Łódzki Dom Kultury
7-8 października 1995

Grand Prix: Menuet, Agnieszka Papis (scenariusz) i Tomasz Piorunowski.

 fot. Tomasz Tomaszewski

„Świat komiksu” - gazeta miłośników komiksu wydawana w Łodzki przez Witka Idczaka. Numer 1/1995 poświęcony m.in. VI OKTK. Na pierwszej stronie znajduje się m.in. program imprezy.

Gwiazdą konwentu był czeski rysownik Karel Saudek. Tradycyjnie w programie imprezy była giełda, spotkania z twórcami, prelekcje oraz filmy komiksowe. Odbyły się wernisaże pięciu wystaw: konkursowej, Saudka, francuskich rysowników z festiwalu w Angoulême (ŁDK) oraz środowiska łódzkiego i laureatów konwentowych konkursów (Klub Fabryka).   

Przemysław Truściński:
Moje wspomnienia to niezadowolony z czegoś Kája Saudek a my jako organizatorzy nie wiedzieliśmy, co było przyczyną.
Grand Prix - świetny Menuet Agnieszki Papis i Tomasza Piorunowskiego. Erotyka oraz mieszanie technik, digital i farby wodne. 

Tomasz Tomaszewski:
Przez trzy lata byłem kimś w rodzaju dyrektora imprezy, tzn. człowiekiem, którego można było obciążyć odpowiedzialnością, jeżeli coś nie wypali. Na wiele rzeczy jednak nie miałem wpływu. Decyzje podejmowano w ŁDK’u, a u pracujących tam urzędników panowała niechęć do wychodzenia poza schemat. Na dodatek działy w tym domu kultury były ze sobą zwaśnione. 

W 1995 przyjechał Karel Saudek z synem. Byliśmy umówieni na wystawę a oni przywieźli bardzo mało prac. Na szczęście był też Witold Parzydło. Zaplanowaliśmy blok poświęcony komiksowi czeskiemu. Organizowaliśmy go z pewną czeską instytucją z Warszawy. Blok nie wypalił. Odbiło się to na całej imprezie. Saudek był niezadowolony, nie wiemy z jakiego powodu. Na dodatek rozchorował się. W piątek wieczorem zatruł się jedzeniem, przez co w sobotę nie mógł wyjść z pokoju hotelowego.

 

VII Ogólnopolski Konwent Twórców Komiksu
Łódzki Dom Kultury
12-13 października 1996

Grand Prix: O skarbie, co obcym się nie dał, Sławomir Jezierski.


 Plakat festiwalowy.

 

fot. Tomasz Tomaszewski

Waldemar Jeziorski w relacji zamieszczonej w czwartym numerze magazynu „Czas Komiksu” wspomina wizytę Rosińskiego. Pisze też o punktach programu, które się nie udały. Wymienia aukcję prac komiksiarzy, spotkanie z wydawcami oraz lokal, w którym odbywało się afterparty:

(cena wywoławcza) jest (…) o wiele za niska w stosunku do cen, jakie za takie same prace widnieją w galeriach, a zarazem za wysoka w stosunku do możliwości finansowych fana komiksu.
 (…) nie było żadnego zainteresowania wśród fanów spotkaniem z redakcjami „Komiks Forum”, „AQQ” i „Czasu Komiksu”. To właśnie na tym spotkaniu chcielibyśmy przedstawić wszystkie problemy związane z polskim rynkiem wydawniczym!, a to właśnie my wiemy o tym najwięcej.

Dym był tak gęsty, że tylko światła przeciwmgielne mogłyby uchronić przed wpadnięciem na osobników bynajmniej nie wyglądających na fanów komiksu i zainkasowaniu bezpłatnego przemodelowania facjaty. […] (Waldemar Jeziorski, Konwent ’96, „Czas Komiksu” 4, str. 16) 

Tomasz Marciniak w „AQQ” pisał m.in. o „Wielkiej Improwizacji organizacyjnej”[…]
(T. Marciniak, Grzegorz, Jerzy i Grzegórzki, „AQQ” 1(13)/1997, str. 13)

Przemysław Truściński:
Największe wydarzenie to oczywiście przyjazd Grzegorza Rosińskiego. Po raz pierwszy mieliśmy na imprezie idola nas wszystkich. Rosiński przez całą imprezę otoczony był tłumem fanów. Obejrzał też wystawy. Byłem ich komisarzem, a więc poproszone mnie, żebym się tam gdzieś szwendał. Mistrz zatrzymał się przy moich pracach i powiedział: „A to ty jesteś Truściński”. Niebywałe, znał moje nazwisko!
Grand Prix zdobył Sławek Jezierski. Wschodząca gwiazda polskiego komiksu. Wszyscy byliśmy przekonani, że w jego przypadku kariera światowa to tylko kwestia czasu. Wierzyliśmy, że nawet z ówczesnej Polski, Sławek da radę się wybić. Oryginalny i spójny świat, świetne kolory. Artysta świadomy tego, co chce osiągnąć. Wszyscy byliśmy pod wrażeniem jego komiksów.

Konwent okrzepł mniej więcej w ciągu pierwszych pięciu edycji. Machina uzyskała rozpęd. Po tym okresie rozpoczęła się profesjonalizacja zespołu organizacyjnego. Tzn. Konwent wymagał grupy ludzi, którzy będą pracowali na etacie przez cały rok. Ja powoli wycofywałem się tego zespołu. Byłem na ASP, rozwijałem się intelektualnie i artystycznie.

Powoli zaciera się pamięć o pierwszych Konwentach. Trzeba zacząć zbierać relacje, fotografie, wspomnienia… Przyszedł czas na dokument filmowy, może jakiś projekt internetowy. Nie było profesjonalnej archiwizacji pierwszych Konwentów, przynajmniej ja czegoś takiego nie pamiętam. Kilka lata temu podczas powodzi zniszczone zostało archiwum znajdujące się na terenie łódzkiego Centrum Komiksu. Szlam zalał piwnicę i zniszczył konwentowe publikacje, zdjęcia, chyba jakieś taśmy.

Tomasz Tomaszewski: 

W połowie lat 90. trwała największa zapaść na rynku w obszarze komiksu polskiego. Przez kilka pierwszych konwentów głównym sponsorem był ŁDK. Mniej więcej po pięciu edycjach impreza jakby stanęła. Na dodatek większość z naszej grupy pokończyła studia i szukała stałego zatrudnienia. Komiks nam tego nie gwarantował. Ja już pracowałem w Warszawie. Głównym sponsorem imprezy w roku 1996 stał się nieoczekiwanie Grzegorz Rosiński. Takie są fakty. Rosiński chciał do nas przyjechać, ale wiedział, że są problemy, a więc zrobił darowiznę. To było niesamowite! Oczywiście wszystkie punkty programu wzięły w łeb. Wszyscy czekali w kolejce po autografy do Rosińskiego! A on niestrudzenie rysował, rysował i rysował...

W połowie lat 90. bardzo dużo pracy w przygotowanie konwentów wkładał Witek Idczak. Adam Sobieraj planował już emeryturę, a więc pod koniec lat 90. doszło do zatrudnienia na etacie w ŁDK Adama Radonia, który od początku był członkiem „Conturu” i uczestniczył w pracach organizacyjnych. Podczas konwentów Adam dbał, aby nie zabrakło w biurze organizacyjnym pysznych wypieków jego mamy... To była niepisana tradycja tamtych imprez. Ciasto Mamy Adama musiało być:)



VIII Ogólnopolski Konwent Twórców Komiksu
Łódzki Dom Kultury
12-13 października 1997

Grand Prix: Krótkie zdarzenie w gwiazdozbiorze, Adrian Madej.

Plakat festiwalowy.


  
fot. Tomasz Tomaszewski

IX Ogólnopolski Konwent Twórców Komiksu
Łódzki Dom Kultury
10-11 października 1998

Grand Prix: On, obraz i ona, Piotr Kania i Jacek Waliszewski.

 


Ulotka z programem IX Konwentu.


X Ogólnopolski Festiwal Twórców Komiksu
Łódzki Dom Kultury
9-10 października 1999 

Grand Prix: Jeż Jerzy, Tomasz Leśniak i Rafał Skarżycki.


 

Tak Konwenty wspomina Sławomir Jezierski (ur. 1963):
Byłem tylko na kilku z nich. Największą atrakcję stanowiły pokonkursowe wystawy, jednak niewiele eksponatów imponowała jakością. Zresztą na ich właściwą ocenę brakowało mi zawsze dłuższego skupienia. Już łatwiej było skupić się na komiksowej giełdzie - każdego razu nabywałem na niej parę pięknie wydanych cudeniek z Zachodu. Konsekwentnie omijałem prelekcje Teoretyków i Historyków, a co jeszcze dziwniejsze, nie bywałem na spotkaniach z Uznanymi Sławami (wyjątkiem: Butenko i Rosiński). Niemal za każdym pobytem dopisywała w Łodzi pogoda, więc lubiłem urywać się na dłuższy spacer po ulicach tego fascynującego miasta. Widać zatem, że raczej daleko było mi do wzoru konwentowego uczestnika.
Oczywiście chwała organizatorom, że je urządzali. Jestem pewien, że to właśnie dzięki tym cyklicznym imprezom doszło, po okresie zapaści, do jako takiego odrodzenia naszego komiksowego rynku. No, a dzięki corocznym konkursom - do narodzin co najmniej kilku nowych, znakomitych grafików, z którymi komiksowa Polska jeszcze nie zginęła.

Rafał Tomczak „Otoczak” (ur. 1977):
Konwenty w latach 90. były dla nas bombastycznym wydarzeniem. Byliśmy głodni sztuki komiksowej. Fajnie było znaleźć się wśród swoich. Wśród ludzi, którzy myślą tak samo jak my. Nasze prace były już wtedy za mocne dla większości czytelników komiksów. Kiedy wymienialiśmy się na ziny, obchodząc stoiska na giełdzie, zainteresowani byli tylko twórcy „Vormkvasy” oraz „Ziniola”. Ludzie otwarci na „poszerzanie granic” tego medium albo na underground. Pamiętam składanie zina w pociągu nocnym do Łodzi. Odebraliśmy ksero na styk, ktoś z nas organizował zszywacz na OKTK. Jeździliśmy w grupie. Największym problemem był zawsze nocleg. Ciężko mówić o łódzkim Konwencie bez tego kontekstu. Nasza wizyta zawsze podszyta była zbliżającą się nocą. Łódź Fabryczna, jeszcze daleko przed obecnym wyglądem, była stałym elementem programu. Już zawsze kojarzyć mi się będzie z długimi niewygodnymi nocami i czekaniem na te pojedyncze połączenia przez Koluszki. Zawsze z przesiadką w Koluszkach. Zawsze! Zdaje się, że całą jedną noc międzykonwentową przekoczowaliśmy na tym dworcu. Ciężko było spać na krzesełku. Zawsze był problem z kasą, który generował braki w komforcie. Nasz pierwszy Konwent w roku 1993 był najwygodniejszym jeśli chodzi o zaplecze techniczne, bo spaliśmy u dziadków Olafa. Łaziliśmy dzień wcześniej po Łodzi z mapą. To były inne czasy. Kupiliśmy kasety magnetofonowe w hurtowni. Kupiliśmy też jakieś komiksy… Pamiętam, że na ulicach wśród gazet był „Super Boom!”. Wpadliśmy do ŁDK’u dzień przed z imprezą, a tam na podłodze oprawiano jeszcze prace kilku rysowników, Janickiego, Michalskiego…
Na jednym z pierwszych Konwentów uznaliśmy, że giełda nam nie wystarcza i poszliśmy z mapą do jakiegoś odległego sklepu z komiksami. Straciliśmy przez to znaczną część programu. Na miejscu okazało się, że właściciel udał się z całym asortymentem na Konwent, z którego właśnie przyszliśmy...
Elwis zaczął studiować na łódzkim ASP, a więc przemycał nas do internatu. Pokazał nam świetną pizzerię, gdzie można było lać sos pomidorowy bez opamiętania. Podczas któregoś Konwentu zrobiliśmy sesję improwizacyjną i nagrywaliśmy płytę na squocie. Ktoś przytulił nas w swoim pokoju. Spaliśmy tam, graliśmy, czmychaliśmy na Konwent. Było to możliwe tylko i wyłącznie dzięki czarowi Elwisa, który potrafił przekonać ludzi do przebumelowania kilku chłopa, wyposażeniu im pokoju w instrumenty razem z perkusją i do wypożyczenia magnetofonu czterościeżkowego…
Na tym squocie Olaf i ja, pewni tego że upiększamy otoczenie i zostawiamy ślad po swojej wizycie, niczym Goya i Picasso, porysowaliśmy całe toalety w komiksowe postacie. Użyliśmy do tego celu markerów permanentnych (Olaf zawsze miał przy sobie jakieś markery). Jakież było nasze zdziwienie i zniesmaczenie, kiedy towarzystwo, zamiast okazać nam wdzięczność i oddać hołd, zgłosiło apel o usunięcie rysunków. Wtedy dowiedzieliśmy się, że to jednak nie jest squot… I że mazaki permanentne nie są odporne na alkohol… To akurat był gut nius!
Komiksowy mainstream odchodził dla mnie na dalszy plan. Dalej byłem zainteresowany wybranymi pozycjami jako konsument, ale te ramy zaczynały mi przeszkadzać jako twórcy. Inaczej Olaf, który potrafił zdobywać nagrody na OKTK. Ja, poza Konwentem w 1993, nie wysłałem więcej prac.
Pierwsze Konwenty wspominam najlepiej. Kameralność i siermiężność są mi bliższe niż rozbuchana kolorowa komercja. Mam też sentyment do świata analogowego. Do naszej młodzieńczej naiwności i czystej, nieskażonej niczym, chęci tworzenia obrazków z dymkami. Poznałem w Łodzi kilka osób w podobnych klimatach. Są to sprawy które wynikły naturalnie i to jest w nich najlepsze. Żywe srebro. 

Szymon Teluk (ur. 1981):
Wyprawy na Konwent Komiksu do Łodzi były dla mnie (i moich znajomych) corocznym rytuałem. Męczącym i jednocześnie dającym paliwo na następny rok. Pamiętam te godziny spędzone w pociągach, później często oczekiwanie na dworcu albo spacery po najbardziej mrocznym polskim mieście, do momentu aż wstanie słońce. Zmęczenie. Konwent zlewał mi się z Łodzią. W latach 90. bardzo niebezpieczną, brudną i nieodparcie fascynującą, niczym postapokaliptyczne komiksy.
Najważniejsze dla mnie były spotkania z rysownikami. Możliwość poznania „od kuchni” tego, jak powstaje komiks i kim są jego twórcy. Magia Konwentu polegała na tym, że można było przyjrzeć się pracom w stanie surowym i porozmawiać z ich autorami. Jedni okazywali się wspaniałymi ludźmi, drudzy aroganckimi dziwakami. W tamtych czasach nie było internetu zaspokajającego wszelką ciekawość. Nie było setek wywiadów, spotkań autorskich z powtarzającymi się wciąż tymi samymi pytaniami…
Na Konwent przyjeżdżały grupy z całej Polski. Ekipy, jak na koncerty rockowe. Często dość hermetyczne, ale można było poznać wiele ciekawych osób, ugruntować swoją przynależność do środowiska i upewnić się, że pomimo tego, że to, co robisz, jest skazane na niszowość, masz prawo dzielić się tym z innymi. Przywracało to sens pracy i dawało paliwo. Po latach pracy zawodowej jako rysownik, widzę wyraźnie znaczenie tych spotkań i sens wyborów, które wtedy podejmowałem.
Ciepło wspominam konwentową giełdę, w tym kupowane spod lady piraty, które nadal gdzieś kurzą się w mojej szafie. Manara, Moebius... Nawet Incala pierwszy raz przeczytałem w takiej postaci. Czarny rynek. Dostęp do wydawnictw zachodnich był wtedy trudny. Obok bariery geograficznej istniała bariera finansowa.
Organizacyjnie zawsze czuć było trochę chaosu, ale widzieliśmy, że jest to robione z sercem i udaje się. Pamiętam wrażenie uczestnictwa w czymś niezwykłym. Dzisiaj jest inaczej. Ta magia już się rozwiała.
(wypowiedzi na potrzeby projektu)

Benedykt Szneider (ur. 1982):
Mój pierwszy konwent był (…) w 1994. Jakoś wtedy kupiłem ten świetny numer „Komiksu-Fantastyki”, w którym była cała sekcja o polskiej „nowej fali” komiksu, i wtedy zobaczyłem kadry z Achtung Zelig! Gawronkiewicza, komiksy Truścińskiego i Tomaszewskiego. Byłem w grubym szoku, to zmieniło moją percepcję komiksu, czym to może być. Była tam też mowa o konwencie, o tym, że jest konkurs. Wydziabałem komiks o komarze, który spala się w elektrycznej lampie, i wysłałem. Potem miałem pierwszy w życiu wywiad w radiu, jako najmłodszy uczestnik. Konwent miał fajny kolorowy plakat, chyba roboty Tomka Tomaszewskiego, szkoda, że nie pociągnęli tego stylu dalej. Pojechałem z mamą, mieszkaliśmy w jakimś dziwacznym ruskim hotelu, ale byłem strasznie zajarany. Wtedy poznałem tych wszystkich komiksiarzy osobiście (przede wszystkim Przemka T., który powiedział mi, że Lobo kolorowany jest kopikami). Wciąż mam autografy, które zebrałem podczas tego konwentu. Potem jeździliśmy na konwenty we trójkę - ja, mama i Jakub (Rebelka). Byliśmy nieznośnymi smarkaczami, i dziękuję mamie, że widziała w tym sens, że brała nas i jechaliśmy 500 km w deszczu do Łodzi małym Seatem Marbella. Na konwencie dostaliśmy obydwie główne nagrody, ale Jakub zakasował wszystkich, bo dostał ją w kategorii seniorów. Mieliśmy wtedy po 13-14 lat.
To było specjalne  wydarzenie. Człowiek czuł, że to ten piątek, że nie wysiedzi na lekcji. Ze Starogardu Gdańskiego do Łodzi to jak pół Polski, więc Danzig na słuchawkach i w drogę! Tam mogłem wziąć do ręki albo kupić (ale wybiórczo, wracaliśmy z 3 – 4 komiksami, bo to były wydania francuskie i były dla nas za drogie) komisy Moebiusa, Otomo, Bilala, Gimeneza, Bisleya... Potem karmiłem się tym przez cały rok. Nie będąc otoczonymi dobrodziejstwem dzisiejszej koniunktury, mogliśmy uczyć się na poziomie „niskiego programowania” od najlepszych. Dziś jesteśmy atakowani nieustannie bodźcami i umiejętność ich segregacji wynika właśnie z tego niższego programowania, nabytych odruchów.
W tamtych czasach na koniec wakacji robiło się komiks na konwent. Siedziało się, drapało i z poważną miną zarywało nocki, żeby zdążyć w ostatniej chwili i wysłać wypocone cztery strony. Co rok zmieniało się wiek na podpisie i wciąż było głupio, że nic mądrego się nie wymyśliło.
(Moje szczury nic nie mówią, rozmowę z B. Szneiderem przepr. P. Machłajewski, „Ziniol” 8(48)/2010)
 
............................................................................. AKTUALIZACJA
 
Adam Rusek (ur. 1953):
Nie pamiętam, kiedy pierwszy raz przyjechałem do Łodzi na komiksowy konwent: był rok 1993 czy 1994? Była to w każdym razie następna impreza po tej, która została odwiedzona (a następnie opisana) przez reportera/reporterkę „Gazety Wyborczej”, bo właśnie z lektury tego niewielkiego reportażu zamieszczonego w „GW” dowiedziałem się, że coś takiego ma miejsce w nieodległej (godzina pociągiem z Żyrardowa) Łodzi. Pamiętam też, że w tym artykule wymieniony był Kamil Śmiałkowski, „długowłosy w koszulce Batmana”, zwany Jezusem Chrystusem komiksu polskiego, co mnie rozbawiło, ale i zaciekawiło. Jeśli był to rok 1993, to kierowała mną ciekawość badacza nowych zjawisk w polskiej kulturze masowej, a jeśli (co bardziej prawdopodobne) – 1994, to zajmowałem się już od 2-3 miesięcy historią i współczesnością polskiego komiksu i po prostu chciałem zebrać trochę informacji, przyjrzeć się fenomenowi z bliska.
Co pamiętam z tych pierwszych swoich konwentów? Niewiele, wpadałem bowiem tylko na kilka godzin, nie wysłuchiwałem żadnych wykładów, nie uczestniczyłem w spotkaniach – oglądałem tylko wystawy (o ile udało mi się je odnaleźć, topografia Łódzkiego Domu Kultury jest skomplikowana, a wystawy odbywały się w salach mało im sprzyjających) no i wpadałem na komiksowe targowisko (zwane giełdą). Odbywało się ono w dużej podziemnej sali, zatłoczonej do granic możliwości (przenikliwa woń potu i piwa) męskimi ciałami (kobiet prawie nie było). Nowych polskich komiksów nie było, więc nikt nimi nie handlował, sprzedawano po jakichś horrendalnych cenach nieliczne komiksy zagraniczne, handlowano zinami (tych było multum) i zaczytanymi (najczęściej) starymi peerelowskimi produkcjami. Oferta była nadzwyczaj marna, popyt potężny i – jak sądzę – sprzedawcy robili wówczas złote interesy. Thorgal: Strażniczka kluczy, wydana kilka lat wcześniej w małym nakładzie, kosztowała krocie. Szybko przekonałem się, że „AQQ” jest dobrym informatorem środowiskowym i zawsze kupowałem nowe numery. Studiowałem je w domu.
Ale pamiętam też, że pewnego razu (i to musiał być rok 1994) uczestniczyłem w uroczystym otwarciu konwentu (tak, było coś takiego!!). Siedziałem na balkonie, na scenie uwijali się dwaj młodzi faceci w garniturach (jeden to był zapewne młody i szczupły Adam Radoń, kim był jego towarzysz?), a w pierwszych rzędach na parterze siedział godnie tworzący się wtedy właśnie komiksowy establishment: pamiętam rudego gościa z brodą, wcześniej statecznie kroczącego korytarzem (okazało się później, że był to Tomek Marciniak) i ruchliwego, masywnego bruneta, żalącego się donośnie, że u niego w Rzeszowie Thorgala Słonecznego miecza nie sposób dostać (wiadomo: Wojtek Birek). Każdy z nich (a było ich wielu) miał na kolanach wydany wtedy włąśnie album Cromm Cruach (Ozga & co, ja też sobie kupiłem, a co!). Nie kojarzyłem wówczas nikogo, co miało humorystyczne konsekwencje: w następnym zapewne roku (albo wciąż w 1994?) chciałem pogadać z Waldkiem Czerniszewskim, kierującym wówczas magazynem „Komiks” (Prószyńskiego). Nie miałem pojęcia, jak wygląda, co więcej, nie wiedziałem, czy jest na konwencie, zapytałem więc z głupia frant zbiegającego schodami z drugiego piętra gmachu młodego chłopaka, czy nie widział gdzieś Czerniszewskiego. Facet popatrzył na mnie bystro i podejrzliwie, najwyraźniej nie będąc pewien, czy nie żartuję, po czym odpowiedział: To ja...
I tak to trwało. Konwent się rozrastał. Potem poznałem Witka Tkaczyka (było to tuż po jego i Szyłaka odczycie Parada komiksowych świńtuchów, na którym nie byłem), wyczytałem bowiem (w AQQ?) że wspólnie z Marciniakiem napisali historię komiksu polskiego – chciałem się zapoznać z maszynopisem, żeby się dowiedzieć, czy warto zajmować się tym samym, potem – z okazji robienia wystawy polskiego komiksu we Francji - młodych rysowników. Ale to już zupełnie inna historia.



Zrealizowano w ramach programu stypendialnego Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego – Kultura w sieci.

 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zbyt długa jesień - Sławomi Jezierski.

Magazyny - lata 90.

Młodzi rysownicy.